poniedziałek, 23 listopada 2020

Bezradność rządzących?

Drugi lock down, uzasadniony niemymi cyframi ze statystyk. Zagrożenie podawane konsekwentnie przez środki masowego przekazu. Ogólny strach i panika. Ludzie złapani w kleszcze wizji śmierci, trwają w bezsilności patrząc, jak na ich oczach sypią się struktury ekonomiczne i gospodarka świata.

Wielu już zostało bez pracy, czyli bez środków do życia. Umrą z głodu czy  przeżyją? I co będzie potem? Oto są  pytania, które na razie pozostają bez odpowiedzi.

Prezydent Duda milczy. Sejm w tym czasie zajmuje się rozszerzaniem ustawy o aborcji i zezwalaniem na zabijanie zwierząt.Tych na drogie futra, nie na mięso. „Biznes jest biznes”, jak mawiają Amerykanie. Czyżby rządził król Rydzyk wraz z lobby futerkowym?

Całkowity zakaz aborcji stał się punktem zapalnym. Szala goryczy przelała się. W całym kraju i tak już dostatecznie uciemiężeni ludzie wyszli na ulice, próbując przeciwstawić się  całkowitemu ograniczeniu ich wolności. Przy okazji zaktywizowały się gangi anarchistyczne.  

Radykalna postawa prezesa PIS-u kontra „Ziobrowcom” wywołała wojnę światopoglądową, która odbiła się czkawką w kościele katolickim, de fakto i tak już nadwątlonym przez afery pedofilskie i finansowe. W jakim celu obudzono te ustawy? Czyżby nie było większych zmartwień?

Tymczasem w obliczu  manifestacji została wzmożona kontrola nad  „nieposłusznym” ludem.

Drugi lock down związany jest oczywiście z wirusem, który jest inwazyjny. Stłamsza w zarodku wszystkie inne choroby i panoszy się też w kościołach. W Polsce i we Włoszech doprowadza do śmierci wielu księży, ale przecież sam w sobie śmiertelną chorobą nie jest. Mamy do czynienia z dużą ilością zgonów, które przypisuje się Covid-19. Jednak liczba ta nie jest większą niż w poprzednich latach, w których istniały jeszcze różne inne choroby. Dlaczego odmawia się nam podania  prawdy na temat,  ile osób rzeczywiście zmarło na covida, a ile z powodu chorób towarzyszących?

Polska nie należy do bogatych krajów. Do tego należy dodać słabe wpływy z podatków, szarą strefę i niekontrolowaną kradzież państwowych pieniędzy.  Dlatego dla obywateli na pewno dobrym rozwiązaniem było utworzenie, jeszcze w czasach PRL-u, Publicznych Ośrodków Zdrowia. Jednak niski poziom usług słabo opłacanych lekarzy doprowadził do korupcji, która stała się furtką dla praktyk prywatnych. Jak się nietrudno domyśleć, w latach 70-tych w państwie socjalistycznym istniały struktury kapitalistyczne. Na pewno były one i są  konkurencją dla ośrodków zdrowia, w których po skierowania na różnego rodzaju zabiegi czeka się nieraz latami. Jednak to, co dawniej było alternatywą, obecnie stało się normą: lekarze przyjmują pacjentów w gabinetach prywatnych. Natomiast jeśli ktoś chce skorzystać z leczenia państwowego obecnie, otrzymuje poradę oraz receptę przez internet.

W Polsce ustawa z tego roku nadała lekarzom niemalże władzę absolutną. Zwolniono ich z wszelkiej odpowiedzialności za pomyłki dotyczące w skrajnych przypadkach nawet nieumyślnego spowodowania śmierci. A domyślam się, że trudno jest wystawić dobrą diagnozę przez telefon. Lekarzom podniesiono też wysokość wynagrodzeń. Czy w ten sposób mamy zachęcać ich do leczenia w ośrodkach? Czy nagradzając za oporność - zniechęcać? Podobnie zresztą nagradza się matki za przebywanie z dziećmi w domu do momentu ich pełnoletności, a potem na tej podstawie wylicza się im rentę z pieniędzy podatników.

Tak więc obecnie jest dokładnie odwrotnie: w państwie kapitalistycznym istnieją zmurszałe struktury socjalistyczne. A rząd zajmuje się futerkami.

W dobie poprawności politycznej, kiedy  chorować jest w złym guście, szpitale ziejące pustkami czekają na pacjentów. Jednak ci ostatni boją się oddać swoje życie w ręce lekarzy, którzy pacjentów z ubezpieczenia traktują jak zło konieczne. Znany jest przypadek człowieka, który zmarł na polu, ponieważ lekarka nie przyjechała, żeby sobie nie pobrudzić butów. A przecież to lekarzom nadano moc decydowania o działaniach przymusowych na rzecz tak zwanego „dobra pacjenta”. Na jakiś czas wolno im nawet przy pomocy służb porządkowych pacjenta ubezwłasnowolnić. 

Powszechne ubezpieczenie społeczne powinno być zagwarantowane przez państwo. Ponoć leczenie w Polsce jest bezpłatne. Jednak zamiast nakazywać lekarzom  leczenie, rząd  nakazuje potencjalnym pacjentom, pod karą wysokiej grzywny, nosić maseczki, które ograniczają dostęp do życiodajnego tlenu. „Podejrzanych” o chorobę izoluje się w domach, które są kontrolowane przez policję albo wojsko.

Obserwując troskę rządzących o dobro ludzi, można dojść do wniosku, że takiej opieki nie było nawet w dzieciństwie. Matka nie rozpaczała nad przeziębieniem dziecka, czy jego zapaleniem płuc, tylko podawała mu gorące mleko z miodem, albo wzywała lekarza. Nikt też nie zamykał nikogo w domu tylko dlatego, że istniało podejrzanie o mogącą się zaktywizować chorobę, która nie miała żadnych objawów. Bo czy takie w ogóle istnieją?

Polska to kraj kapitalistyczny o drapieżnej gospodarce. Ludziom odbiera się możliwość zarobkowania i straszy śmiercią. Pieniądze proponowano artystom, żeby mieli na przetrwanie, na szczęście propozycja ta upadła.  A rząd sobie śpi.

Przeprowadzone badania i analizy dowiodły, że nawet wprowadzenie szczepionki nie zahamuje rozwoju wirusa.  Rządzący powinni raczej zagwarantować społeczeństwu utrzymanie stanowisk pracy i płacy, bo tylko w ten sposób można lepiej pomóc rodzinom w zapobieganiu wszelkim chorobom. Poprzez właściwe odżywianie się chociażby.

Statystyki wszystkich krajów wyraźnie pokazują, że najwięcej przypadków śmiertelnych dotyczy  właśnie ludzi biednych, zestresowanych, bez pracy, a więc bez możliwości leczenia. Bogaci raczej nie umierają na covid. Dlatego oczekujemy od rządu konkretnych działań, a nie przyklaskiwania nabijaniu kasy przez przemysł maseczkowy i farmaceutyczy. 

Im mniej będzie siania strachu i paniki, a więcej pozytywnych informacji o różynych sposobach uodporniania organizmu i unikania zakażenia, tym   szybciej nauczymy się żyć z tym problemem, który  w końcu i tak odejdzie do lamusa. Podobnie jak stało się to z gruźlicą czy innymi chorobami zakaźnymi.

Pozostaje nam wierzyć, że rząd w swojej bezradności nie doprowadzi do całkowitego zniszczenia polskiej gospodarki. Przymuszanie ludzi do pozostawania w domach i spokojnego patrzenia na walący się porządek świata, może zaowocować rewoltą.  Konsekwencje tych wydarzeń pewnie byłyby porównywalne do zniszczeń wojennych. Ale to nie o to przecież rządzącym chodzi? Czy tak?

 

 

 

 

wtorek, 5 marca 2019

„Księżycowe pole” i inne karnawałowe swawole


Dzisiaj trochę nietypowo i zupełnie z innej beczki, bo o karnawale, w dodatku niemieckim  :)

 W całym współczesnym chrześcijańskim świecie, niedługo  po świętach Bożego Narodzenia rozpoczyna się  karnawał. Trwa on dokładnie od święta Trzech Króli do Środy Popielcowej.

Karnawał wywodzi się z kultów płodności i związany jest z matką ziemią. Dawniej wierzono, że wysokość pląsów i skoków tanecznych ma istotny wpływ na urodzaj. Początki tej tradycji sięgają starożytności. Średniowiecze nadało nieco inny wymiar obrzędom. Otóż po zażegnaniu tragicznej w skutki epidemii zarazy, wybuchy radości, połączone ze śpiewem i tańcami manifestowały  wdzięczność ludu za ustanie śmiertelnego żniwa.

W Niemczech karnawał znany jest jako „Fasching”. Już od adwentu odbywają się tu posiedzenia, w czasie których członkowie różnych stowarzyszeń  intensywnie obradują nad scenariuszem karnawałowej zabawy, oraz parady -  wieńczącej ten czas radości.
Przedstawienia karnawałowe prowadzi tu wodzirej, ubrany  w  charakterystyczną kogucią  czapeczkę. Poszczególne regiony mają  swoje zawołania, np: „Helau”, na Bawarii albo „Alaaf”w Kolonii.
 Wszyscy uczestnicy karnawału są poprzebierani w specjalnie do tego celu uszyte kostiumy. Dowcipy, nawiązujące do lokalnej społeczności opowiadane są w miejscowej gwarze. Waśnie sąsiedzkie, przyjacielskie nieporozumienia, sprzeczki małżeńskie, czy pokazy  mody zawsze przedstawiane są  w sposób tak humorystyczny, że można ze śmiechu boki zrywać.
Młode dziewczyny, poubierane w piękne jednakowe stroje, prezentują tak wymyślne układy taneczne, że aż dech w piersi zapiera z zachwytu. Na ich twarzach maluje się przy tym duma, że mogą  uczestniczyć w tych  karnawałowych  popisach .
Ponieważ w to wszystko zaangażowany jest też kościół, imprezy odbywają się często w domach parafialnych, a dowcipy dotyczą również lokalnych władz kościelnych.
Na jednym z występów mężczyzna przebrany za księdza opowiadał anegdotę o kocie. Ma to swoje uzasadnienie w niemieckim powiedzeniu: „Alles für die Katz”. W dosłownym tłumaczeniu słowa te oznaczają:  „wszystko dla kota”, ale jest to idiom, który należy rozumieć „wszystko nadaremnie”. A sens tego dowcipu był taki, że kot proboszcza przyszedł do kościoła i okazało się, że tylko on jeden słuchał kazania.

W czasie takich karnawałowych spotkań ludzie jedzą lokalne potrawy, piją piwo i poruszają się w takt śpiewanych słów  refrenu, siedząc na swoich miejscach i trzymając się za ręce.

W ostatnią niedzielę i poniedziałek następuje apogeum tego święta. W wielu miastach i wsiach  odbywają się pochody karnawałowe, z muzyką, z wozami pełnymi przebierańców, rzucających do  tłumu cukierkami.  
Nawet księża głoszą w niektórych kościołach wierszowane kazania, a na głowach też często mają zabawne czapeczki. 
Zwłaszcza w tym czasie, aż do Środy Popielcowej, dosłownie wszyscy ludzie są poprzebierani.  Ci, którzy spacerują, ekspedientki w sklepach, urzędnicy, dzieci i dorośli, a nawet staruszki, wszyscy kogoś albo coś reprezentują. Cała otaczająca nas rzeczywistość staje się wtedy kilkudniową baśnią.

W ostatni karnawałowy czwartek, (Weiberfastnacht) kobiety  zaopatrzone w nożyczki obcinają mężczyznom krawaty, jeśli tylko jakiś zdołają wytropić. Ogólnie panuje  radosny, pełen podniecenia, zabawowy nastrój.

I ta karnawałowa tradycja jest tak silnie wkorzeniona w mentalność niemieckiej  ludności, że niemożliwe jest, żeby ktoś nie uczestniczył w jakikolwiek sposób w zabawie.
Więc ja też, jako  truskawka, w „Księżycowym polu” (nazwa miejscowości)  byłam , piwo piłam i jedząc zwykłą bułkę z serem wspaniale się bawiłam. Czego i Wam wszystkim , kochani, życzę, kończąc tradycyjnym zawołaniem - Alaaf!!! Co podobno ma oznaczać: „małpy za burtę!”

środa, 16 stycznia 2019

Tragiczne wydarzenia w Gdańsku w konekście społecznej frustracji



 Wszyscy jesteśmy poruszeni śmiercią prezydenta Gdańska, śp.Pawła Adamowicza.
Ta niepotrzebna śmierć nas zaskoczyła, przestraszyła, i jednocześnie zmusiła do refleksji : Dlaczego? Dlaczego młody mężczyzna, stojący dopiero u progu życia zadaje cios nie tylko zacnemu Człowiekowi, jego Rodzinie czy całemu społeczeństwu, ale również samemu sobie?

Wielu próbuje na tym tragicznym wydarzeniu zbić kapitał polityczny i szukać winnych tam, gdzie ich nie ma – w działalności różynch partii. Ale czy słusznie? Czyżby morderczy akt zawierał w sobie aż tak prostą odpowiedź? Czy to jest odosobniony przypadek desperata, chorego na brak odpowiedzialności  w zarządzaniu swoim życiem?

Społeczeństwo polskie jest podzielone. Nosi w sobie poczucie krzywdy, które zrodziło się u progu odzyskania wolności, na samym początku wprowadzenia demokracji w Polsce. Wtedy to bowiem rozkradziono majątek narodowy, który, przechodząc w ręce nielicznej części społeczeństwa (będącej wtedy u władzy bądź powiązanej z nią), spowodował pogłębiającą się biedę i kontrasty.
Ukradziony majątek pomnożono. Ustanowiono prawo, w myśl którego ludzie uczciwie pracujący,  zarabiają przeciętnie tylko 2.000 zł netto. I to jest fakt powszechnie znany. Jednak nie jest powszechnie wiadome, dlaczego niektórzy urzędnicy państwowi czy inne grupy społeczne boją się  ujawnić swoje dochody? Czyż to właśnie nie ta niesprawiedliwość społeczna zasiewa zalążek desperacji? Oczywiście składa się na nią jeszcze wiele innych czynników, m.in takich jak: wulgarność języka, przykłady medialne na to, że można mieć firmę i wysoki standard życia bez wysiłku, czy choćby karanie dzieci, za to, że przyszły na świat. Z drugiej zaś strony nasuwa się pytanie: za co matki mają utrzymać swoje dzieci? Jak powinny zaspakajać ich normalne, nastoletnie potrzeby? Dlaczego niekiedy pozbawiają je życia, nie mogąc liczyć ani na ojca dziecka, ani na rodziców, ani na kościół, który dostrzega jedynie  aspekt moralny czynu? Dlaczego kierowcy rozjeżdżają przechodniów na pasach? Dlaczego zewsząd słychać tylko narzekanie na zły los... Czyż to nie „byt kształtuje świadomość”? A przecież tej zdrowej świadomości społecznej w Polsce jest jak na lekarstwo...

Niedawno odbył się proces 21-latki, która nieumyśnie spowodowała śmierć swoich współpasażerek. Oczywiście nie zrobiła tego celowo. Ona „po prostu” nie miała świadomości konsekwencji czynu, mając być może wiedzę cząstkową na temat konsekwencji, dotyczącej np: ocen w szkole, nieposłuszeństwa wobec rodziców czy przełożonych, czy jeszcze innych, jakichś zachowań. Istnieje zatem luka pomiędzy wiedzą, a świadomością czynów, która to świadomość zapada jako mądrość życiowa głęboko w serce i jest racjonalnie i słusznie przez całe życie realizowana.
Czytałam kiedyś anegdotę na temat pewnego gościa, który wszedł do poczekalni z wężem boa na ramieniu. Oczywiście ludzie przebywający tam zerwali się z ławek i rzucili się z krzykiem do ucieczki.
- Czemu uciekacie? – spytał.
- Bo pan masz na ramieiu węża boa- krzyknął jeden z uciekających.
- Wiem, że mam na ramieniu węża.
Człowiek ten posiadał zatem wiedzę. Ale czy był świadomy konsekwencji?

Jesteśmy społeczeństwem chorującym na nieświadomość. Często wypranym ze świadomych treści. Niejednokrotnie głodnym. Podczas gdy w krajach rozwiniętych o bycie stanowi ekonomia, to w Polsce o bycie decyduje partia. Najtragiczniejsze jest to, że ani państwo, ani kościół, ani inne instytucje nie dostrzegają tych luk, które zniekształcają psychikę społeczeństwa.
W Polsce jest wielu desperatów. Nie myślą oni o odpowiedzialności, ale o możliwości zaistnienia. Nie przewidują skutków tragicznej decyzji niedojrzałego, pełnego nienawiści (biorącej się z frustracji) życia.
Człowiek, który rzucił się z nożem na Pana Prezydenta, był jednym z nich. Chory psychicznie, pomijany przez instytucje pomimo, że jego wcześniejszy brak wyrażenia skruchy już był sygnałem sos - niemym krzykiem na życiowe nieudacznictwo. Jemu w gruncie rzeczy było wszystko jedno, na kogo rzuci się z nożem. Było mu obojętne, kogo zabije. Chodziło mu tylko o to, żeby zaistnieć medialnie, dlatego wybrał osobę ważną, pełniącą odpowiedzialną funkcję. I takich przypadków jest  dużo i będą istnieć tak długo, jak długo nie zostanie wyrównany rachunek krzywd społecznych. Pozostaje jedynie dziękować Bogu, że w Polsce nie ma jeszcze pozwolenia na dostęp do broni palnej – pomimo usilnych starań niektórych partii, bo ludzi rozchwianych emocjonalnie i psychicznie nie brakuje...
Czas wyciągnąć wnioski z tego wydarzenia. Czas umożliwić wreszcie młodym, często zaniedbanym moralnie i duchowo, mniej zdolnym ludziom - dostęp do nauki zawodu, po której bez problemu będą mogli znaleźć pracę, dającą możliwość godziwego wynagrodzenia, a co się z tym wiąże – godnego życia. Jest to pewnie jeden z dobrych sposobów na dobrych obwateli. Punktem wyjścia nie jest więc tu bycie patriotą czy katolikiem, ale bycie człowiekiem najedzonym, któremu będzie „się opłacało”  przetrzeganie norm społeczynych czy  przykazań kościelnych. Zamiast noża, dajmy młodym do ręki możliwość zarobienia chleba. A zamiast nienawiści - dajmy im miłość , najcudowniejszą broń do osiągania życiowych celów.

piątek, 12 września 2014

Inteligencja kontra ,,wykształciuchy"


Ostatnio szeroko komentowano zachowanie lekarza, który w wulgarny sposób odezwał się do pacjentek. W Polsce jest bardzo dużo przypadków, szczególnie wśród ginekologów, chamskiego traktowania kobiet. Częste są również doniesienia o pijanych na dyżurze lekarzach, o nauczycielach molestujących uczniów, o księżach powodujących wypadki pod wpływem alkoholu. Te wszystkie  niechlubne informacje zmuszają do postawienia pytania, co się dzieje z polską inteligencją, która wczasach przedwojennych świeciła dobrym przykładem. Ba, była autorytetem dla całego kraju. Naturalnie nie chodzi tutaj  o kompetencje, ponieważ na szczęście jest wielu bardzo dobrych specjalistów, którzy legitymują się dyplomami wyższych uczelni.  Sama wiedza jednak nie tworzy jeszcze elit intelektualnych. Do tego bowiem potrzeba nam właściwych postaw moralnych ludzi, będących na świeczniku, których dobry przykład służyłby ogółowi społeczeństwa.  Dlaczego zatem brakuje właściwych  wzorców, godnych naśladowania? Dlaczego w Polsce króluje bylejakość, a cały kraj opanowały wszechobecne przekleństwa i złorzeczenia? Czyż nie powinno się od razu rozpoznać człowieka z wyższym wykształceniem po jego sposobie mówienia, po zachowywaniu całego wachlarza dobrych manier, po jego szacunku do innych ludzi?

Proces niszczenia inteligencji  powojennej  zapoczątkowało wejście komunizmu, w którym to szybki awans społeczny zapewniały znajomości z władzami. Samodzielność i inicjatywa nie liczyła się, ważne były przede wszystkim układy. Doprowadziło to do tego, że oficer wojska polskiego czy milicjant był  uosobieniem głupoty: „ Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Ten proces się pogłębiał, szeregi inteligencji poszerzali ludzie niekompetentni,
o słabych możliwościach intelektualnych, ale służalczy, wygodni dla systemu.  Indywidualiści  pragnący realizować swoje ideały, nie przyklaskujący ideologii byli odsuwani na margines. W zakładach pracy,
w milicji, szpitalach – szczególnie wśród kadry kierowniczej – tolerowano picie alkoholu. Przyzwolenie społeczne na niemoralność zaczęło zataczać coraz szersze kręgi. Ten proces degeneracji postępował szybko. Naród degenerował się czerpiąc wzorce od warstw rządzących. Alkohol był oficjalnym środkiem płatniczym albo dodatkiem do łapówek, którą dawał każdy, kto chciał się wkupić w łaski systemu.  Studenci mieszkający w akademikach podczas libacji pili alkohol niemal codziennie.

Dzisiaj temat alkoholu jest tematem tabu;  ogólnie napiętnowany jest wszechobecny. Zakazywany na imprezach społecznych dotyka nizin moralnych w rodzinach, na spotkaniach towarzyskich i imprezach młodzieżowych. Napiętnowany przez kościół  jak najgorsze zło, wyzwala w ludziach lubieżność łamania zakazów tysiąckrotnie. Wymyka się spod kontroli i czai na każdym kroku chociaż trzymany w ryzach nie-przyzwolenia. A może właśnie dlatego? Może zagubiliśmy granicę odpowiedzialności za dorosłość? Jak wytłumaczyć młodemu człowiekowi, że alkohol, który jest uznawany przez społeczeństwo
za  najgorszego wroga,  jest jednocześnie przez to samo społeczeństwo nadużywany w każdej sytuacji?  Pomimo, że ukrywany, zbiera jakże obfite żniwo w postaci ofiar wypadków . Choroba alkoholowa toczy ludzi na każdym stanowisku, w każdym wieku i w każdej grupie społecznej.  A przecież alkohol spożywany od czasu do czasu w dozwolonej ilości  nie szkodzi człowiekowi dorosłemu. Wręcz przeciwnie: poprawia trawienie i ukrwienie organizmu. Młodzi ludzie powinni nauczyć się umiaru właśnie od swoich rodziców. Zatem to nie alkohol należałoby  piętnować, tylko  pijaków. Ludzi łamiących normy społeczne i nadużywających alkoholu.

Dziecko nie rodzi się z Savoir-vivre, ani też z przekleństwem na ustach. Wszelkie zachowania, grzecznościowe czy agresywne rozwijane  są najpierw  w rodzinie.  To, co zostanie przekazane dziecku na początku jego drogi, zaowocuje później. Na temat wychowania powiedziano wiele. Czas przejść do czynów i zdać sobie sprawę, że aby wychować normalnego obywatela, trzeba uznać w dziecku pełnowartościowego młodego człowieka. Można tego dokonać jedynie poprzez wyznawanie dobra. Na pewno nie można tego zrobić wykpiwając zachowanie nauczyciela przy własnym dziecku. Jeśli młody człowiek będzie ciągłym świadkiem opowiadania sobie kawałów np. o policjantach przez dorosłych,  nie uzna on w przyszłości autorytetu służb dbających o nasze bezpieczeństwo.

Na pewno nie przekaże się również dobrych wzorców dzieciom, wykpiwając instytucje kościelne czy edukacyjne. Dobitnym przykładem patologii jest emitowany obecnie serial „Szkoła”. Przedstawione
w nim sceny wzięte z życia ukazują bezradność dorosłych na wybryki uczniów. Szkoła jako instytucja wychowawcza nie tylko nie potrafi zapobiec  chuligańskim wybrykom, ale nie potrafi również uświadomić  uczniom ich niewłaściwych postaw. Straszenie rodzicami nic nie daje, zresztą podkopując autorytet innych, rodzice, niestety podkopują również autorytet własny.


Od czegoś trzeba zacząć. Zacznijmy od uznawania autorytetów. Uznajmy, że każdy jest ekspertem  we własnej dziedzinie i  okażmy szacunek instytucjom zwierzchnim. Stwórzmy we własnych kręgach system edukacyjny, który nie będzie promował miernoty ani przyklaskiwał bylejakości, lecz będzie stawiał określone wymagania dotyczące prawidłowych zachowań.  Niech młode pokolenia wzrastają
w świadomości odpowiedzialności za dobro własne i innych. Zamiast kultywować zakazy, pokażmy im perspektywę szlachetnych  wyborów, popartą owocami naszych wartościowych i kulturalnych wzorów.